Pierwszy sezon Iron Fista był globalnie zlinczowany, zjechany i wyśmiany. A to, że Danny Rand (główna postać - przypomina redaktor) jest na wskroś tępy i irytujący, a to, że fabuła jest nijaka, zdjęcia nieudane itd. Mam z tym aż dwa problemy. Pierwszy to taki, że drugi sezon zdaje się być przyjęty cieplej od pierwszego, a drugi taki, że ja wcale pierwszy lubiłem. To, że Danny inteligencję prezentował raczej krewetkową trzeba niestety przyznać. A fakt, iż cały serial był bardziej bajkowy i komiksowy od innych z serii Netflix-Marvel to prawda... lecz był to taki mój guilty pleasure.
To co zaś się odjaniepawliło w drugim sezonie przechodzi wszelkie pojęcie. Serial ma dokładnie 2 dobre rzeczy, i jedną średnią, za to górę łajna, błędów, nudy i wkurzogennych elementów.
Ah, będą spoilery, więc jeśli bardzo chcesz się dać "nie zaskakiwać" oraz odkrywać durne pomysły twórców bez wiedzy o nich wcześniej, zaniechaj czytania tego tekstu. Lecz uważam, że powinnaś/nieneś. Być może, gdy obniżysz swoje oczekiwania i będziesz wiedziała/dział czego się spodziewać, serial może nawet Ci się spodobać.
Witaj na spowiedzi synu. Czym zgrzeszyłeś?
Byłem zły na drugi sezon Jessici Jones, że nie dał mi tego, czego oczekiwałem. Najbardziej chyba za to, że się dłużył, a wątki wcale nie ciekawe ciągnęły się w nieskończoność. Obiektywnie serial był dobry, a pod względem fabuły i realizacji wręcz bardzo prawidłowy. Po prostu po przeczytaniu masy komiksów z JJ uznałem, że znam materiał źródłowy o wiele lepiej niż twórcy serialu. I nie chodzi o interpretacje źródła, a zgubienie jego fundamentów. A to drażni.
Nowy Iron Fist daje "kopniaka" od samego początku. Najpierw pokazuje ciekawą scenę akcji, co pozwala suponować iż jest postęp względem chociażby Defenders. No i pod tym względem jest. Realizacja i reżyseria stoi na wyższym poziomie. Lecz z pierwszego planu, tylko to. Po półtora odcinka moja luba, która łyknęła ze mną kilka seriali Marvel-Netflix uznała krótko "nie ciekawi mnie to". Wtedy trafiło do mnie, z czym jest problem. Dwa odcinki, 90 minut materiału, a nie zawiązało się nic, co by wciągało. W końcu zakreśla się coś w trzecim odcinku, ale mimo to - nie wiemy gdzie zmierzamy. Nie mamy poczucia celu, a kiedy rozumiemy co tym celem jest słyszymy takie głośne "meh" z tyłu głowy. "To nie może być główny i ważny wątek" - podpowiada logika. Logika, jak to zwykle ma w zwyczaju, ma rację. Ale to nie zmienia faktów.
Podzielmy recenzje na grzechy i dobre uczynki. By spowiednik miałby co robić.
Grzech 1: Fabuła.
Główny wątek, czyli kradzież mocy Iron Fista przez Davosa jest może i spoko, ale dość oklepany. Wskutek tego, miast oglądać dojrzewającego Dannego w roli wojownika widzimy zbuntowanego gówniarza, który ciągle traci panowanie nad sobą, ściemnia, ukrywa się, a w efekcie uznaje, że nie chce Iron Fista. Dochodzi do wniosku, że Coleen powinna przejąć pięść, jeśli uda się im odzyskać ją od Davosa. Co okazuje się dziecinnie proste, wręcz szybkie. Tak, oglądamy pięć odcinków gadania o tym co będzie i dlaczego, po to by przejęcie trwało chwilę, nie było uwieńczone żadną ciekawą walką i ostatecznie... Coleen przejmuje pięść. Wiem, że to mocny spoiler, ale to jest tak irytujące, że nie sposób tego pominąć wylewając swoje żale.
To po co oglądam trzeci serial z Dannym?! Po to, by ten uznał, że w sumie nie chce, nie przebył żadnej drogi, nie rozwinął się, a ta irytująca, bezbarwna postać....?
O właśnie, grzech drugi.
Grzech 2: Charaktery bez charakteru.
Tak paskudnie beznadziejnego nakreślenia postaci nie widziałem chyba nigdzie poza The Room. Danny ma charakter chwiejny niczym baba, nie pokonuje żadnej znaczącej drogi. Coleen jest płaska (dobór słów akurat niefortunny), bezwymiarowa. Niemal idealna we wszystkim, niczym Rey. Do tego okazuje się być potomkinią jednej z pierwszych Iron Fist w historii Kunlun. No co za przypadek, albo jak twórcy starają się nam wmówić - przeznaczenie! Szczerze, cała jej postać była dla mnie tak nudna, że miałem nadzieje, że zniknie po pierwszym sezonie. Lecz i Defenders i drugi sezon nam ją wmuszają, uznając z jakiegoś powodu, że jest ciekawa. I ważniejsza niż sam Danny, który w serialu znika, kuleje i coś tam gada. Dopiero pod koniec czegoś dokonuje, pokazuje się od ciekawszej strony. Trochę, bo Coleen i tak "miażdży" przy nim.
Kolejną irytującą, lecz odrobinkę mniej, postacią jest Misty, policjantka. Kolejna nieskazitelnie dobra, idealna. Pojawia się w każdym serialu zamiast pani pielęgniarki. Problem z nią jest taki, że istnieje tylko po to, by pchać fabułę do przodu, albo to umożliwiać. Magicznie tłumaczy idiotyczne zachowania policji, albo ich brak, ciągłą ochronę dla Dannego i Coleen (ich bezkarność).
Davos. Główny villian serialu. Tutaj dodam mały cukierek do tej miski gdziegciu, gdyż aktor, który gra Davosa zasługuje na jakąś nagrodę i bynajmniej złotą malinę. To co miał robić, robi idealnie. Gra świetnie, kupuję cały jego ból i szaleństwo. Jednak motywy, postępowanie i charakter jest już tak źle nakreślony przez twórców, że zamiast mieć ciarki jak przy Kingpinie czy zachwyt i ciekawość Kilgrave'a mamy... kolejne "meeeeeh".
Na dokładkę Joy. Postać, która znów ma zarówno utalentowaną aktorkę oraz jest kimś ważnym. Jej motywacja jednak zarówno do złych jak i dobrych rzeczy jest albo niejasna, albo podpada pod jakieś zaburzenie psychiczne.
Grzech 3: Logika, a właściwie jej brak.
Tutaj pojawi się parę spoilerów.
Największy grzech na sam początek, by potem ksiądz, który spowiada nie był już tak przerażony kolejnymi. Zgoda? Zgoda.
Otóż, Davos kradnie pięść i smoka Dannemu (to nie eufemizm). Odprawia skomplikowany rytuał, szykuje się do niego bardzo długo. Pomaga mu Joy. Danny próbując odzyskać swoją moc, dochodzi do wniosku, że... cała jego motywacja zostania Iron Fistem, to chęć posiadania Iron Fista. Więc uznaje, że nie chce już jej. Bo w sumie - no nie, złym był Iron Fistem. I trochę racji ma. Tłem wydarzeń dla drugiego sezonu jest nadchodząca wojna między dwoma gangami. Danny próbuje przekonać obydwie strony do rozejmu, ale coś mu nie wychodzi. Więc wojna się zbliża. Davos... zabija wszystkich złych, a w ferworze walki zabija też jednego dobrego, powiązanego ze złymi. W efekcie przestępców zostaje kilku, a i tak mają zginąć. Więc Danny za wszelką cenę chce ich uratować.
Czej, co?
Właśnie. Serial usilnie przekonuje nas, że zabijanie morderców jest tak samo złe jak to co oni robią (gwałty, rabunki, morderstwa... spoko. Zabicie przestępcy - morderstwo). Nawet Batman, który miał w zwyczaju nie zabijać, najpierw potężnie obił mordę obwiesiowi, by potem przekazać takiego do policji. A Gotham z drogich więzień nie słynęło.
Davos rozwiązuje sprawę szybko. Może trochę zbyt brutalnie i obawiamy się, co będzie dalej, ale ... skutecznie. Widz nie kupuje całej tej walki o życie morderców, a szybko stwierdzamy, że w sumie największe zagrożenie, czyli wojna gangów została rozwiązana przez tego "złego".
Danny uznaje, że to Coleen powinna zostać Iron Fistem, mamy nawet całe długie dialogi, które przekonują ją do tego. No i nim zostaje, nauczając się nawet kontrolować swój miecz. Danny wyjeżdża z Wardem za granice, by coś odkryć. W sumie nie wiem co, coś azjatyckiego. Koniec końców okazuje się, że Danny jednak ma znów Iron Fista, mimo iż ponoć smoka ma Coleen. Więc jednak chciał być Iron Fistem? No nie, bo teraz wygląda jak Peter Quill ze Strażników Galaktyki dzierżąc dwa rewolwery, świecące się wraz z jego pięściami.
Jeśli jeszcze Wy nie rozbiliście z żalu głowy, to ja to zrobiłem za Was.
Iron Fist, który zamiast pięści strzela z coltów świecącymi pociskami? Taaa jasne, to może jeszcze Ciri była murzynką?
Ach, niech ktoś mi wyjaśni, ale tak logicznie i jasno, cały kryzys związkowy między Coleen i Dannym odkąd zaczęła go trenować kiedy ten nie miał pięści. "Zostając twoją mistrzynią muszę się odciąć emocjonalnie, to na nas wpłynie", jest dla mnie równie dobrym wyjaśnieniem co sławetne tłumaczenie naszego byłego prezydenta swoim stanem jako lekarstwami na chorobę tropikalną. Wiemy, że ściemniasz, wiemy, ale po co? Co się dzieje, o co chodzi?
Małe trzy dobre uczynki.
Pierwszy: Mary Walker. Kurczę, ona skradła serial. Jej stan psychiczny, przejścia, walka sama ze sobą, odpowiednio budowane napięcie wokół niej i rozwój postaci, to że się w ogóle rozwija, zmienia w przeciwieństwie do innych i do tego umie skopać dupsko - jest super. Aktorka też stanęła na wysokości zadania. Serial mógłby być o niej, nie tak długi, ale jakiś miniserial. Byłoby to ciekawsze.
Drugi: Ward. Tak, ten sam co w pierwszym sezonie wkurzał i irytował - tutaj nie tylko przechodzi ogrom zmian, nie tylko autentycznie wpływa na wydarzenia w takim stopniu jak może, to jeszcze próbuje odkryć samego siebie. Co nie kończy się ani czarno, ani biało. Tak jak życie.
Trzeci dobry uczynek to akcja i reżyseria. Serial prezentuje znacznie większe doznania wizualne, zarówno w zdjęciach jak i choreografii walk. No, ale szału też nie ma. Walka z Bakuto w central parku w pierwszym sezonie nadal fajniejsza.
No więc...
Trzy dobre uczynki, na całą masę łajna, błędów i generalnie ciągle powtarzanego WHAT THE FUUUUCK, na zmianę "no i ...?". To zdecydowanie za mało. Wszystko co ważne nie stykło, rozwiązania fabularne tragiczne, główne postaci nudniejsze nawet bardziej niż kiedyś.
Cała nadzieja w Daredevil, trzecim sezonie, gdyż niestety im dalej las w serialach Marvel od Netflixa, tym gorzej. Quo Vadis, Netflix?
Ocena 2.5/10.
Skarżył się i marudził: Ataman.
Druk Kraków
Druk Kraków