Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzje gier. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzje gier. Pokaż wszystkie posty

piątek, 26 czerwca 2015

Prawa autorskie. Piractwo. Kradzież. Wartość intelektualna.


Zawrzało, zagotowało się. Poszły bluzgi, obrazy i złorzeczenia.
Ale zacznijmy od początku.

1. Początek.


Jak wielu z Was może wiedzieć, wyskrobałem książkę. Albo właściwie - by być szczerym - kończę ją poprawiać, gdyż wydruk próbny obnażył jej ( jak i moich) wiele wad i braków technicznych.
Wspominam o tym tylko dlatego, że z tego powodu z ciekawości dołączyłem do wielu grup polskich czytelników i pisarzy na FaceBooku, licząc zresztą na światłe dysputy, inteligentne argumentacje i oczytanych ludzi. Chciałem się rozwijać.
Pomyliłem się?
I tak.. i nie. 

Dyskusje może i były światłe jak tego oczekiwałem, ale ich uczestnicy już niekoniecznie. Z latarką w ręce szukać wśród nich takich, co prawdziwie reprezentowali sobą poziom i potrafili przedstawiać odmienne od innych zdania w sposób, który prowadził do konkretnej i dojrzałej w formie wymiany zdań. Cała reszta robiła to w sposób pana Tadka spod kiosku w Czchowie - szczekając, przeklinając, punktując i nabijając się z innych. Aż na wskroś wychodziło z nich, że wszystkie piórka jakie mieli na sobie są nie tylko plastikową podróbką z chińskiej prowincji, ale i one same razem ze skrzydłami trzymają się na marnej jakości kleju do papieru.

"Przeczytałem trzydzieści książek w tym roku, jestem od Ciebie mądrzejszy".

Idąc tym tropem ja jestem świetnym programistą, bo przeszedłem dobre 10 gier w tym roku.
W tym Wiedźmina 3!
A i książek sporo się znajdzie.
Jednak takie właśnie przyświeca im rozumowanie i tak spostrzegają otoczenie. Owszem, czytanie książek jest pewnym wyznacznikiem ambicji intelektualnych ludzi - lecz pamiętajmy, że zależy jeszcze jak się je czyta, oraz jakie książki się czyta.
Po prawdzie mój kanał jak i blog opiera się na targecie gier i filmów najsampierw, więc przełożę to na język graczy, albo osób młodszych:
To, że grasz w CS:GO oraz skończyłeś Battlefielda 4 nie mianuje Cię lepszym graczem od tego, co coś-tam popykuje sobie w Minecrafcie, albo od tego nerda co nadal siedzi przy dwudziestoletnim Baldur's Gate.

Oto przydługi wstęp. Czemu taki? Abyście zrozumieli, jakie kuriozum spotkałem wśród przerażająco dużej ilości wypowiadających się pod pewnym postem.

2. "Skoro bardzo bardzo chcesz, to możesz kraść."


(Cytaty pozaginam, imiona pozmieniam - nazwy forum nie podam. By nikt nie poczuł się urażony, a młodzi hejterzy nie odnaleźli szybko odpowiednich osób.)

Ewa: " Łap ebooka." 

Przecieram oczy. Raz. Drugi. No nie wierzę! Pani Ewa wrzuciła na publiczne forum na FaceBooku ebooka. Nie swojego. Nie swojej książki. Znanej autorki.
Nosz do licha!
Skomentowałem, bo skomentować musiałem. Co innego promować w ten sposób debiutantów, selfów, nawet tych parchów od vanity, a co innego normalnie publicznie piracić oficjalnie prawem autorskim okryte dzieło.

"Udostępnianie wartości intelektualnych bez zgody autora jest zabronione przez Polskie prawo.". Krótko, treściwie.
Wtedy zawrzało.

Edyta: "Bardzo chce przeczytać tę książkę, a mieszkam na wsi. Nie mam dostępu do księgarni, a na zakupy mnie nie stać, bo jestem biedna.".

Rozumiem. Naprawdę rozumiem ogromne teraz ceny książek, wręcz nielogicznie windujące się w górę i problem finansowy polaków. Sam, na młot Moradina, nie defekuje złotem ani perłami... z YT grosz jest średni, a gry i książki, czy filmy kupuje a nie żydzę (powinienem pewnie użyć innego zwrotu) o takowe do autorów. Ale nadal sprowadza się to do jednego: CO TO ZA ARGUMENT?! 





Po pierwsze: Jeśli nie masz 10 tys złotych to na wakacje nie pojedziesz na Majorkę. Kropka.
Po drugie: Jeśli nie masz 3tys złotych nie kupisz komputera z i5 i dobrą kartą graficzną.
Po trzecie: Jeśli nie masz w kieszeni 119zł nie kupisz gry.
Po czwarte: Jeśli nie masz 39zł nie kupisz nowej książki. Nowej, w sensie właśnie wydanej.

No i tu pojawia się problem. Skoro zakładamy, że piractwo to kradzież, z czym się zgadzam (nawet jeśli ceny za gry czy książki są absuuuurdalnie wysokie), to czemu usprawiedliwiamy kradzież kiepskim stanem finansowym, czy wielką chęcią?
Naprawdę to nic nie zmienia. Wiem, że ściągnięcie ebooka nie naraża na koszta wydawnictwa, czy drukarni, jak złodziejstwo wydrukowanego egzemplarza, jednak nie rozwiązuje to problemu!
Gdyby wydać te 20zł na ebooka, jakąś część tego dostaje autor. Okradamy autora z potencjalnego, a i tak marnego zarobku.

Tak by the way - ja tak strasznie strasznie chcę najnowsze Intel Core i7... Ale nie mam 1500zł... Kurczę, chyba zakradnę się do BiT'a w nocy...

Tutaj pojawił się kontrargument, który pozamiatał, zniszczył, rozsiał nasienie zła i szatana.
Wojtek: "Skoro jej nie stać to i tak nie kupi, a takto przynajmniej będzie czytać, zawsze to zysk dla niej. Niech czyta."

Nagroda dla Ciebie. Szczerze. Gratuluję. Szykuje się statuetka złotego prącia. Niewielkiego. 
W takim razie od dzisiaj miast odkładać pieniądze na oczekiwane przeze mnie premiery, stać w kolejkach, klikam w uTorrenta i ściągam na potęgę. Star Wars Battlefront? Download. Crack. Fallout 4? Download. Crack. Play. Earn money on youtube, drink beer. Jest to metoda!

(Wiecie, że parę osób zwyzywało tych broniących praw autorskich i wartości intelektualnych debilami, idiotami i głupkami? Światła dysputa na tle tych "lepszych", oczytanych ludzi... taa!)

A nie lepiej zaoszczędzić? Poroznosić ulotki? Odkładać? Poszukać małej robótki internetowej, zarobić te parę groszy i albo książkę kupić drukowaną, albo ebooka?
A może sprzedać jakieś stare dzieła, książki, które się ma, a do nich nie wróci?
Cokolwiek, ale nie kradnij!

CHYBA, ŻE!
Oj tak, chyba ŻE.
I za to moje "chybażeowanie" pewnie dostane lincz, ale mam tutaj bardzo liberalne podejście w temacie.

3. "Nie pirać, chyba że..."


Assassin's Creed: Unity. 179zł. (pisane pod PC, ale nie dla PC...).
Gra o Tron, tom 1: 49zł. (drukowane na srajtaśmie z Tesco).

Nosz do licha! Co to za ceny!?
Biorąc pod uwagę, że większość z nas może maksymalnie 100zł miesięcznie przeznaczyć na przyjemności (a niektórzy wręcz taką sumę odkładają jakiś czas) to skąd wiemy czy dany tytuł wart jest naszych pieniędzy?
Demo?
Już nie wychodzą.
Gameplaye?
Zawsze są zbyt ładne i kolorowe. Nie czuje się tego co w trakcie gry.
Dobrym przykładem będzie tutaj właśnie AC:Unity.

Wydałem te 179zł. Kupiłem, podjarany po genialnym "Black Flag". Optymalizacja prowadzona przez ekipę pijanych krów. Fabuła spisana przez kolesia odpowiedzialnego za rozwój akcji w "Big Reels".
Rozgrywka? Znów to samo. Bez różnicy, te same zadania, ta sama nuda.
Nie powinienem wydawać 179zł, ale wydałem. Odeszły, bezpowrotnie. A gameplaye tak świetnie wyglądały...

Pobierz książkę. Pobierz grę.
Na chwilę. Zagraj. Przeczytaj dwa rozdziały. Zobacz, czy Ci się dobrze czyta, czy wciąga. Czy autor, który spędził lata pracy nad tym i dostał zapewne parę groszy, gdyż 95% zysków ściąga wydawnictwo, zasługuje na gratyfikację.
Jeśli tak - odłóż pirata po chwili, pozbieraj drobniaki i idź do sklepu. Albo na amazon.com. Gdziekolwiek.

Zrób to.
Kiedyś, obiecuje Ci to, znajdziesz się chociaż na chwilę po drugiej stronie barykady. Zrozumiesz, czemu kontrargument "Wojtka" z góry zasługuje na nagrodę Złotej Kupy.

Studio nagrań Kraków
Druk Kraków

4. Wartość intelektualna.


W tym wszystkim chodzi mi tylko o to... W całym tym poście, naszpikowanym moim gniewem... Prowadzę Was do prostej konkluzji: szanuj czas, zdrowie, zdolności innych.
Przekładając to nawet z Biblii: tak jak od innych oczekujesz szacunku do Ciebie. Jeśli nie piszesz, nie rysujesz, nie tworzysz... Zapewne chciał(a)byś by inni przeczytali to co powiesz z szacunkiem. Nawet jeśli mają inne zdanie, nie wyśmiali Cię. Nie cytowali po kątach... po prostu szanowali.
Tak szanuj czas twórców. Pamiętaj też, że oprócz prawa autorskiego istnieje coś takiego jak wartość intelektualna i obowiązuje ona w prawie, nawet jeśli czasami przymyka się na to oko.

Jeśli zrobisz zdjęcie Wawelu, to to zdjęcie jest Twoim dziełem. Twoją własnością. Pal licho, że ten kadr i to miejsce ma miliard zdjęć niemal identycznych.
Jest Twoje. Tylko Twoje. Nikt nie może go użyć bez Twojej zgody, chyba, ze nałożysz na nie prawa Creative Commons.
Nikt nie może na Twoich komentarzach w sieci zarabiać pieniędzy. Na Twoich rysunkach, nawet jeśli dzięki temu można się wybić. Musisz pozwolić.
Musisz.

Nie możesz pobierać komercyjnej treści bez spełnienia komercyjnych warunków.
Nie możesz.

To naprawdę takie proste.

Prawdę mówiąc, nawet moje "chybażeowanie" powyższe kłóci się z prawem światowym, jak i moralnym.
Zapamiętaj, że "nie kupując" ale "ściągając bo i tak nie kupię" nadal okradasz właściciela danej wartości.
Zapytaj swojego sumienia, czy jest to ok.
Zapytaj - po co?
Czy może jednak potem kupisz?
A może napisz do autora. Poproś go.
Przedstaw swoją sytuację.

Ja, jak i inni "autorzy", których znam chętnie udostępnialiśmy swoje (lepsze czy gorsze) wypociny zainteresowanym.
Bo wiemy, jak to wygląda.
Nie kradnij, zrób coś.
Umiesz rysować?
Narysuj kwiatka i podpisz z prośbą o książkę do autora.
Zapewne dostaniesz razem z autografem.

Pamiętaj, że prawa autorskie to jedno, prawo intelektualne i prawo moralne to drugie - i one wszystkie winny Cię wiązać.
Tak jak to pojmujesz swoim wątłym umysłem.

PS. Assassin's Creed Unity i Dragon Age: Inkwizycja ssą. Nie wydawajcie na nich pieniędzy, póki nie będą kosztować 39zł. 

PS2. Jak to możliwe, że po tym co napisałem, recenzenci i opiniodawcy na blogach, YouTubie nieraz wrzucają całe fragmenty filmu czy książki i mogą na tym zarabiać?
Gdyż tworzyć recenzję. Twór edukacyjny. Jesteś kryty prawem "cytatu" ( art. 29 ust 1. o prawie autorskim i prawie cytatu). Dlatego Novae Res może swój zakaz "cytowania fragmentów w recenzjach" wyrzucić do kosza. Nie mają prawa zakazywać tego, kiedy to wydają.
Kropka.

Trzymajcie się ciepło!
Ataman z AtaTV.
Tego też nie polecam czytać. Ale kupiłem.
A niech mają moi kumple po fachu z YT.





piątek, 13 marca 2015

Z łopatką w piasku - czyli o grach sandboxowych.

Rok 2002 przywitał nas grą, która na stale odmieniła spoglądanie na RPG i im pokrewne, pochodne twory. Trójka Eldera, czyli Morrowind oferował coś, czego próżno było doszukać się we wcześniejszych produkcjach, a mowa tu o otwartym, naprawdę sporym świecie oraz nieliniowości; coś co w pełni dotąd dało się osiągnąć tylko sprowadzając do domu kolegów (spójrzmy prawdzie w oczy, dziewczyny w to nie grały) z pizzą, może i piwem - ale przede wszystkim z zestawem kości oraz knigą grubości encyklopedii PWN z podstawowymi zasadami gry.


Gry komputerowe oparte na systemach RPG starały się odtworzyć klimat sesji gier wyobraźni, lecz z oczywistych względów, pole manewru było bardzo ograniczone. Twórcy musieli uciekać się do pewnych sztuczek, które omówimy tu za chwilę, by nadać realizmu swoim produkcjom.Wspomniałem o przełomie studia Bethesdy w 2002 roku, ale przecież niecały rok wcześniej pierwszy Gothic studia Piranha Bytes ujrzał światło dzienne. Mimo iż jego mapa, lokacje i rozwój postaci nie były tak rozwinięte jak w Morrowindzie, to jednak do dziś dnia uważany jest za jedną z najlepszych nieliniówek i sandboxów w historii.

Sandbox? Why sandbox, mr Ataman?


No przecież to proste pytanie, a odpowiedź okaże się jeszcze prostsza. Tłumacząc bezpośrednio otrzymamy słowo “piaskownica”. Coś, co momentalnie kojarzy nam się z latami dzieciństwa, zabawą, budowaniem, “miękkimi kamieniami” i niszczeniem. Skojarzenie to, okazuje się być słuszne, gdyż taka idea przyświeca grom, które oferują nam otwarty świat.
Założenie w takim wypadku jest następujące: dostajemy pełną, otwartą mapę świata i nic nas nie ogranicza. Możemy pójść w każdym kierunku, możemy odwiedzić na samym początku lokację, która w linii fabularnej przeznaczona jest na finał. Prawdopodobnie albo dostaniemy łupnia, albo nic ciekawego w danej chwili tam nie znajdziemy - ale możemy. Możemy powybijać wszystkich wieśniaków, ściągając na siebie gniew strażników - jednak gdy jesteśmy wystarczająco silni zrobimy tak, jak mój brat - okradniemy całą wioskę, a kiedy ktoś upomni się o swoje dobra, w imię urażonej dumy wyrżniemy w pień calutką osadę, śmiejąc się przy tym i bawiąc serdecznie.
Z tego miejsca chcę pozdrowić Lancana, który pomimo tych wyczynów dzisiaj jest odpowiedzialnym mężem i ojcem. Hej, Lancan!
Za linią fabularną podążamy udając się w odpowiednie miejsca, kontynuując wątki i rozmawiając z odpowiednimi ludźmi, którzy kierują i pchają nas dalej, a otwarty świat, który nas nie pospiesza dodaje realizmu.
Należy pamiętać, że mimo iż daje tu głównie przykłady z gier RPG, to jednak GTA też jest nomen omen sandboxem!

Algorytm ułudy - NPC


  • Pokaż swoją chwałę, przybyszu! - mistrz gry prowadzący przygodę obniżył tubalnie głos.  W świecie rozgrywki znajdowali się przed majestatyczną, opuszczoną świątynią, a drogę do środka zagradzały im potężne, mosiężne wrota, z których doszedł ich ten właśnie przekaz.
  • No dobra! - powiedział gracz grający krasnoludem Erdykiem Kwristobrodym, po czym rozpiął pas, ściągnął spodnie i wypiął się w stronę źródła tajemniczego głosu.

Gry wyobraźni RPG mają właśnie tą przewagę - można zrobić wszystko, a jedyne ograniczenia to te, które ma MG w głowie. Rolę MG w grach na PC i konsole zastępują algorytmy i kod gry. Nie może on reagować i pisać się na nowo, musi być przygotowany na dane ewentualności, przez co też ogranicza to, co gracz może zrobić.
Zatem jak osiągnąć ułudę realizmu i życia?
Pierwszym i podstawowym elementem będą NPCki - czyli postacie niezależne, wykreowane przez gre. Wchodząc do miasta, chcemy widzieć, że ono żyje. Wiedźmin 2, Skyrim i GTA opanowały dosyć solidnie ten trik. Ludzie jakby żyli własnym życiem. Chodzą, spacerują, rozmawiają ze sobą, jak zacznie padać chowają się pod dachami, a w nocy znikają z ulic w większości i wracają do chat.
Jak kogoś potrącimy, zaczepimy - ten zareaguje. Albo skomentuje, albo zaatakuje, albo ucieknie. W ES jeśli kogoś okradniemy na jego oczach - wezwie straż.
Kiedy coś odrobinę przypomina nam “żywe” lokacje, kiedy odczuwamy, że postaci kontrolowane przez komputer mają jakieś swoje życie, charaktery, możemy wpływać na ich los - wtedy zbliżamy się do pierwszej składowej dobrej zabawy łopatką w piaskownicy.
At last, but not at least - reakcje i nieliniowość. Okazuje się, że niejednokrotnie podjęte działanie, czy zwyczajna odpowiedź w trakcie rozmowy zmienia całkowicie istotne elementy w fabule gry, co sprawia, że czujemy ciężar odpowiedzialny za podjęte działania.
Jak w życiu!

Minecrafta nie ma, ale i tak jest zajebiście.




Wspomniałem w podtytule o grze Minecraft - z oczywistych względów jest on grą sandboxową i to na niebywałą dotąd skalę, gdyż jeśli liczyć klocek jako metr kwadratowy, to świat, który może ta gra wykreować będzie miał 20 razy większą powierzchnię niż … Ziemia.
Minecraft to temat rzeka, więc na tym przykładzie poprzestanę i przejdę do kolejnego aspektugier sandboxowych, czyli otwarty świat.
Na otwarty świat składają się dwie rzeczy: jak największa mapa oraz możliwość udania się niemal wszędzie na niej, bez konieczności “wchodzenia na kolejny level” lub kontynuacji fabularnej.
Oznacza  to, że grając dajmy na to w Skyrima, albo Wiedźmina 3 nie będziemy musieli wykonywać zadań i wątków fabularnych, żeby się dobrze bawić. To samo tyczy się GTA - możemy dowolnie eksplorować cały świat, odwiedzać jaskinie, miasta, wchodzić w interakcje z otoczeniem nabierając doświadczenia nie tylko w grze, ale i w rzeczywistości.
Przykład?
Parę lat temu, podczas deszczowej (a jakże) pogody na polskim morzem męczyłem mojego lapka właśnie wspomnianym wcześniej morrowindem - po dojściu do pierwszej lokacji i wykonaniu dosłownie paru zadań, by nabrać nieco finansów i itemów, ruszyłem w świat. Unikałem trudniejszych konfrontacji - a potem postanowiłem pozwiedzać wszystkie jaskinie dwemerów. Po jakimś czasie, w sumie coś koło tygodnia, miałem ogromny, złoty młot bojowy, pełną zbroję dwemerów i dla zabawy szukałem po mapie opryszków, by się ze mną zmierzyli. Wtedy zacząłem wykonywać wątek fabularny i czułem się niczym heracles!
Musiałem tak robić?
Oczywiście, że nie! I o to chodzi!

Miękkie kamienie”.
Nie wiem jak z obecnym pokoleniem, ale moje spędzało sporo czasu na podwórku, albo kopiąc piłkę, albo doły w piaskownicy i od czasu do czasu natrafiało się na tzw. “miękkie kamienie”. Były to wyjątkowo dobrze zachowane, nieco przestarzałe i wybielały psie odchody, które wyglądały jak kamienie, ale kiedy je dotknąć rozpadały się.
Swoją drogą, jak dzisiaj zobaczyłbym jak właściciel psa pozwala mu załatwić się tam, gdzie bawią się małe dzieci, odnalazłbym jego mieszkanie i sam zdefekował mu się na poduszkę.
Jestem taki mściwy i dojrzały, ot co!
Ale wracając do naszych owiec, jak to mówią na wyspach, tym mianem można określić mankamenty i problemy związane ze wprowadzeniem sandboxa do swojej gry. Z tego co napisałem, wynika, że takie gry są najlepsze i w ogóle inne nie mają racji bytu.
Niestety nie.
A może stety?
Po pierwsze zrobienie dobrego, otwartego świata i gry z nieliniową fabułą jest ogromnym przedsięwzięciem, wymaga świetnego kodu i starannie dopracowanych sztuczek “ożywiających’ świat i robiących ułudę rzeczywistości. Łatwo, mówiąc kolokwialnie, to spieprzyć i wtedy wychodzi kaszana pokroju “Mój wymarzony chłopak”.
Po drugie prowadzenie fabuły jest trudniejsze. Nie ma ciągłości fabularnej, wątki są przedłużone i należy bardzo się starać, by powtarzalność niektórych misji nie nudziła, oraz unikać schematu “idź zabij - przynieś - oddaj”.
Po trzecie małe mankamenty, jak bugi, od których w grach tego typu aż się roi.
To wszystko sprawia, że wielu deweloperów decyduje się na gry pokroju “Dishonored”, gdzie starają się nas prowadzić za rękę, pokazując fabułę i efekty.
Liniówka, czy nieliniówka?

Strasznie głupie pytanie, nie wiem kto i po co je zadał. Pogadajmy lepiej o liniówkach...ale to już następnym razem!

Gry sandboxowe, albo niemal-sandboxowe, które musicie poznać:
  • Gothic 1,2,3
  • GTA V
  • Skyrim
  • Morrowind
  • Wiedźmin 3
  • Minecraft
  • Sleeping Dogs
  • Far Cry 3

Dzięki za uwagę, pamiętaj by dać suba AtaTV na YT i dodać nas na FB!