Bardzo rzadko się zdarza bym miast zrobić filmik napisał posta na tym blogu. Robię to jednak z dwóch powodów. Pierwszy to ogromny szacunek dla mistrza pióra jakim jest dla mnie pan Jacek Piekara i jego kreacja świata inkwizytorskiego, a drugi to tworzony przeze mnie film z aktorami na podstawie jego książek i promujący jego dzieła. To drugie pewnie będzie powstawało koło 2óch miesięcy, ale uwierzcie mi moi mili -warto zaczekać. Szczególnie iż po przeczytaniu tej recenzji możecie mieć bardzo mieszane uczucia co do całego cyklu jak i dzieła, które mam zamiar przeanalizować.
To powiedziawszy przejdźmy zatem do recenzji.
*** Inkwizytor Madderin? Co to? ***
Dla tych, którzy kompletnie nie wiedzą z czym jeść książki o Mordimerze Madderdinie krótkie słowa wstępu. Protagonista jest inkwizytorem służącemu chrześcijańskiemu kościołowi w nieco alternatywnej wizji świata. Jezus nie umarł na krzyżu - zstąpił z niego i niosąc krew i ogień wyrżnął w pień prześladowców. Wiara, którą po sobie pozostawił przypomina nieco bardziej surową wersją tej znanej nam z realnego świata. Do tego należy dodać autentycznie istniejące złe moce i demony i czarownice, które może dla szarego człowieka wydają się być legendami i bajaniami, dla inkwizytora są chlebem powszednim uciążliwej pracy i walki ze złem czy herezją.
Na mojej półce malują się wszystkie książki z serii powoli dobijające do magicznej liczby dziesięciu części sagi. Po czterech zbiorach opowiadań autor postanowił się cofnąć w czasie i przedstawić wydarzenia poprzedzające służbę Mordimera w szeregach elity inkwizytorskiej u biskupa Hez Hezronu.
Tak właśnie powstała sinusoidalna jakość dzieł z serii "Ja Inkwizytor". Upraszczając: "Wieże do nieba" - dobre. "Dotyk zła" - słabe. "Bicz Boży" - dobre. "Głód i pragnienie" Bardzo dobre. W końcu dotarliśmy do najdłuższej i najbardziej obfitej ksiązki "Kościany Galeon", który był wielokrotnie przekładany.
*** Sinusoida wad i zalet ***
Tutaj jest właśnie jeden z głównych problemów, które mnie męczą. Nie rozumiem sensu objętości
tego dzieła. Czytając pierwsze 200 stron człowiek zdaje sobie sprawę, że poza krótkimi pozytywnymi efektami przesłuchania i licznych rozmyśleń oraz rozmów protagonisty z jegomościem van Dyke'em nie dzieje się nic. Absolutnie nic.
Nie zrozumcie mnie źle moi mili. Kocham jakość jak i ilość smaczków jakimi raczy nas autor zarówno w tej jak i innych książkach serii, ale tutaj jest ich zdecydowanie zbyt wiele. Ma się wrażenie, jakby miały one zapchać na siłę brak pomysłu na pchnięcie fabuły do przodu, a gdy ta w końcu rusza to jesteśmy już lekko znudzeni. Całą przygodę zajmującą bagatela ponad 400 stron tak na prawdę dałoby się zamknąć w nieco dłuższym opowiadaniu. Takim na modłę z końcówki "Łowcy dusz" z serii zbioru opowiadań. No i... byłoby to lepszą decyzją.
Dla kontrastu podoba mi się za to rozwój postaci Mordimera. Z poprzednich książek poznaliśmy go jako młodzieńczego inkwizytora z przerostem własnego ego, a tutaj mamy powoli dojrzewającego służbistę, z większą ilością doświadczenia i takiego, który nabrał nieco pokory.
Nieco - bo tak już mu zostanie, za co przecież go kochamy.
Mordimer jest pragmatykiem, lojalnym wobec idei, a do tego skurwielem. Tak ma być. To nie Don Kichote - to miecz w rękach aniołów i młot na czarownice, żyjący w świecie, gdzie słabsi przegrywają. Zawsze.
Dlatego ja się pytam: czemu Mordimer nie wnosi w tej przygodzie niemal nic? Tak, to mój największy zarzut. Protagonista popełniał masę błędów zarówno w przeszłości jak i przyszłości względem tej części, ale zawsze coś robił od siebie. Albo przechytrzył, albo znalazł pomoc, albo po prostu olał sprawę w swój pokrętny sposób tłumacząc się pasującą ku temu logiką.
Tutaj pierw jest marionetką w dłoniach przełożonego, potem lata od tajemniczej istoty w wizjach do tajemniczego demona na wyspie ( i by uniknąć spoilerów muszę pozostać na takiej ilości szczegółów), po to by nawet końcówka książki i największy żart w fabule okazał się być zasługą pewnego jegomościa. Właściwie nie wnosi nic poza konfliktem z lokalnymi inkwizytorami, ale jest to kwestia krótka i mało istotna dla fabuły.
Znów dla kontrastu: pomimo dłużyzn i bardzo słabej fabuł podoba mi się za to język. Jacek Piekara jako pisarz wszedł na kolejny poziom i pisze nie tylko świadomie, umiejętnie łącząc język zawiły z prostotą pozwalającą zrozumieć tekst nawet niedzielnemu czytelnikowi. Smaczki, zabawy językiem i kreacje świata też należy zaliczyć na plus.
Dzięki temu zarówno interesujące dialogi jak i opisy powinny nas usatysfakcjonować. To jednak nie film Millera, by piękne zdjęcia rekompensowały lichą fabułę. W książce to winno być najważniejsze.
Plusem mogą być też postaci poboczne, gdyż zarówno Van Dyke, doktor oraz tajemnicza postać z wizji potrafią momentami bardzo sobą zainteresować.
Paradoksalnie bardziej niż sam protagonista, a to on właśnie interesował najbardziej.
Nie tym razem.
*** Warto zatem? ***
Autor wyraził w słowach wstępu nadzieję, że długi czas oczekiwania zostanie wynagrodzony przez dzieło, które trzymałem w rękach i niestety z bólem w sercu nie mogę tego mu powiedzieć. Jest to według mnie najsłabsza część cyklu, który jednak sam w sobie broni się doskonale i plasuje u mnie jako druga saga fantasy zaraz po Wiedźminie.
Szkoda tylko, że książka jest wydłużana na siłę, fabuła nudna i mało zaskakująca, a najciekawszy plot twist to jeden ze smaczków - a nie główny ciąg fabularny.
Smaczki, sam Mordimer oraz świat, który ja, jak i wielu z Was pokochaliśmy powinien mimo wszystko zachęcać do zapoznania się z "Kościanym Galeonem", chociażby po to by samemu sprawdzić, czy moje rozczarowanie jest słuszne, czy jest wynikiem zbyt wysokich oczekiwań i ciągłego przekładania premiery.
Raz wystawiam ocenę, raz nie - bo mogę. Tutaj nie umiem się zdecydować, ale chyba ostateczny werdykt plasuje się gdzieś w okolicach 6/10.
Za książkę dziękuję akcji Polacy Nie Gęsi oraz wydawnictwu Fabryka Słów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz