czwartek, 18 lutego 2016

Deadpool: Martwi Prezydenci - Recenzja komiksu.






Żarty o raku. Żarty o śmierci. Żarty o wszystkim. Krew, akcja i łamanie czwartej ściany. Do tego tragizm. Taki jest Deadpool, który powoli przebija się ze świata niszowego komiksu do szerszego kręgu odbiorców. Dzięki wydawnictwu Egmont w Polsce możemy cieszyć się pierwszym komiksem z tym nietuzinkowym antysuperbohaterem. "Deadpool: Martwi Prezydenci". Warto się z tym zapoznać?

1. Jestem Deadpool i lubię czimiczangi.


Pozwólcie, że pominę sobie pełną introdukcję postaci Deadpoola. Jeśli trafiła/eś tutaj szukając opinii o powyższym produkcie prawdopodobnie niejako jesteś zaznajomiony z tą ikoną komiksów Marvela, a jeśli nie to powyższa pozycja może być nie dla Ciebie. Wtedy polecam najnowszy film kinowy z Ryanem Reynoldsem wytwórni 20th Century Fox, gdyż jest to kino dobre, przeciętne fabularnie ale bardzo silne humorem i aktorsko, a przede wszystkim niezwykle dobrze zapoznające wszystkich z postacią Wade'a Wilsona. 

Postać Deadpoola to nie tylko żarty rzucane na prawo i lewo, nie tylko odradzanie się z każdej rany przy intensywnej akcji, nie tylko liczne cameo z całego uniwersum Marvela lecz także prawdziwa tragedia głównego protagonisty. Dzieła, które potrafią połączyć powyższe zasługują na naszą uwagę, gdyż wbrew pozorom i temu, co możemy powierzchownie zauważyć u Wade'a, jest to na prawdę trudny zabieg. 

Duggan i Moore wykonali robotę idealnie, chociaż set up jest nieco nietuzinkowy i na pierwszy rzut oka może zniechęcać....

2. Lincoln i ekipa wstaje do życia i chce zniszczyć USA... wait, whaaaaaat? 


"To zaszczyt służyć państwu, w którym sieję najwięcej zniszczeń".

No i właśnie... Nie zrozumcie mnie źle. Kocham Marvela, DC i kino amerykańskie szczerą, bezkompromisową miłością co nie oznacza, że jako Polak, europejczyk, nie jestem znudzony i zmęczony wszechobecną amerykanizacją. Musimy jednak pamiętać, że kolejną domeną komiksów/gier/animacji/filmów spod szyldu "Deadpool" są głównie takie setupy, w których nijak nie szłoby umiejscowić innych herosów. Taki właśnie jest nasz protagonista - kompletnie nietuzinkowy, łamiący czwartą ścianę, praktycznie nieśmiertelny i chory psychicznie. Postawienie go do walki z byle villianem pokroju Ultrona nie działałoby tak dobrze.

Zatem pewien nieudaczny mag przyzywa w swojej mylnej patriotycznej chuci zmarłych prezydentów, a ci miast pomóc zaczynają siać spustoszenie. T.A.R.C.Z.A. chcąc zachować wszystko w tajemnicy i załatwić sprawę po cichu nie przyzywa Avengersów, lecz odnajduję inny sposób: wynajmuje Deadpoola. 
Za grube pieniądze, gdyż tylko tak on pracuje.

Mimo pewnej niechęci z początku muszę przyznać, że całe zestawienie działa... wybitnie. Wade jako kanadyjczyk sam komentuje jak mało ważni są dla niego ci prezydenci rozprawiając się z każdym z nich na swój fikuśny sposób. 

3. Nie tylko humor.


Większość komiksu przeleci nam jako wartka akcja z humorem i pewnymi smaczkami pokroju gościnnych wystapień Thora, kapitana Ameryki czy nawet Doktora Strange. Dla tych, których humor jadący po bandzie przypadł do gustu ten komiks będzie niemal jak dobra komedia wysokich lotów. Aż chciałoby się to zobaczyć na ekranie. 

Tutaj wchodzi jednak to o czym wspomniałem na początku recenzji - Wade jest postacią tragiczną. Targają nim żal, nienawiść, choroba psychiczna, strata i cierpienia, które doznał. Chowa to wszystko pod płaszczyk humoru, który jednak nie zawsze działa.

Tak właśnie w pewnej chwili docieramy do motywów komiksu pełnego powagi, uczuć i nawet przesłania. Nie mam zamiaru tutaj niczego zdradzać, ale zapisuje to na wielki plus, że po tak intensywnej akcji pełnej żartów nagle autorzy przypominają, że seria Deadpool nie jest komedią i parodią Marvela, a pełnoprawną jego częścią.
Paradoksalnie chyba najbardziej sprowadzająca czytelnika na ziemie po bajecznych przygodach pokroju Avengers, X-men czy Strażnicy Galaktyki.

4. Warto?


Warto. Scenariusz komiksu jest przemyślany i udany, chociaż nie spodziewajmy się ambitnej fabuły. Jak już wspomniałem na początku - często dla Deadpoola setup jest tylko pretekstem by on sam mógł błyszczeć w swojej formie. 

Kolejnym argumentem za jest zarówno dynamiczna kreska jak i w tejże konwencji utrzymane tempo i akcja. Jednym z argumentów, dla których zawsze wolałem mangi była właśnie nużąca statyczność komiksu amerykańskiego - tutaj nie musimy się tego obawiać. 

Antagonistów tego komiksu mogę wybaczyć, jednak nie oznacza to, że uważam ich za dobry pomysł. Jest ich zbyt dużo i nie wiele dla mnie znaczą - domyślam się, że dla mieszkańców Stanów Zjednoczonych wprowadzają nieco dodatkowej komedii. Trochę jak dla Polaków prezydent Duda "kradnący" kwiaty na grobie...
Z niecierpliwością jednak czekam na ciekawszych villanów jak i więcej interakcji Deadpoola z postaciami pokroju Spider-man czy Avengers.

5. Do zobaczenia!


Wydawnictwo Egmont szykuje kolejne tomy przygód Wade'a Wilsona, a ja już szykuje mój portfel na te perełki... a i Wam polecam się nieco szarpnąć, gdyż macie przed sobą przygodę z dużą ilością dobrego humoru, akcji, emocji oprawionej w solidnie wydane papierowe wydanie.

Już niebawem na kanale AtaTV na YouTube recenzja filmu DEADPOOL - koniecznie daj subskrybcję, by tego nie przegapić! Kliknij tu -->  AtaTV channel

Deadpool: Martwi Prezydenci
Ocena: 9/10
Wydawnictwo Egmont.


poniedziałek, 1 lutego 2016

"Kościany Galeon" - Jacek Piekara. Recenzja.


Bardzo rzadko się zdarza bym miast zrobić filmik napisał posta na tym blogu. Robię to jednak z dwóch powodów. Pierwszy to ogromny szacunek dla mistrza pióra jakim jest dla mnie pan Jacek Piekara i jego kreacja świata inkwizytorskiego, a drugi to tworzony przeze mnie film z aktorami na podstawie jego książek i promujący jego dzieła. To drugie pewnie będzie powstawało koło 2óch miesięcy, ale uwierzcie mi moi mili -warto zaczekać. Szczególnie iż po przeczytaniu tej recenzji możecie mieć bardzo mieszane uczucia co do całego cyklu jak i dzieła, które mam zamiar przeanalizować. 

To powiedziawszy przejdźmy zatem do recenzji.

 

*** Inkwizytor Madderin? Co to? ***


Dla tych, którzy kompletnie nie wiedzą z czym jeść książki o Mordimerze Madderdinie krótkie słowa wstępu. Protagonista jest inkwizytorem służącemu chrześcijańskiemu kościołowi w nieco alternatywnej wizji świata. Jezus nie umarł na krzyżu - zstąpił z niego i niosąc krew i ogień wyrżnął w pień prześladowców. Wiara, którą po sobie pozostawił przypomina nieco bardziej surową wersją tej znanej nam z realnego świata. Do tego należy dodać autentycznie istniejące złe moce i demony i czarownice, które może dla szarego człowieka wydają się być legendami i bajaniami, dla inkwizytora są chlebem powszednim uciążliwej pracy i walki ze złem czy herezją. 

Na mojej półce malują się wszystkie książki z serii powoli dobijające do magicznej liczby dziesięciu części sagi. Po czterech zbiorach opowiadań autor postanowił się cofnąć w czasie i przedstawić wydarzenia poprzedzające służbę Mordimera w szeregach elity inkwizytorskiej u biskupa Hez Hezronu. 

Tak właśnie powstała sinusoidalna jakość dzieł z serii "Ja Inkwizytor". Upraszczając: "Wieże do nieba" - dobre. "Dotyk zła" - słabe. "Bicz Boży" - dobre. "Głód i pragnienie" Bardzo dobre. W końcu dotarliśmy do najdłuższej i najbardziej obfitej ksiązki "Kościany Galeon", który był wielokrotnie przekładany.

*** Sinusoida wad i zalet ***


Tutaj jest właśnie jeden z głównych problemów, które mnie męczą. Nie rozumiem sensu objętości
tego dzieła. Czytając pierwsze 200 stron człowiek zdaje sobie sprawę, że poza krótkimi pozytywnymi efektami przesłuchania i licznych rozmyśleń oraz rozmów protagonisty z jegomościem van Dyke'em nie dzieje się nic. Absolutnie nic. 

Nie zrozumcie mnie źle moi mili. Kocham jakość jak i ilość smaczków jakimi raczy nas autor zarówno w tej jak i innych książkach serii, ale tutaj jest ich zdecydowanie zbyt wiele. Ma się wrażenie, jakby miały one zapchać na siłę brak pomysłu na pchnięcie fabuły do przodu, a gdy ta w końcu rusza to jesteśmy już lekko znudzeni. Całą przygodę zajmującą bagatela ponad 400 stron tak na prawdę dałoby się zamknąć w nieco dłuższym opowiadaniu. Takim na modłę z końcówki "Łowcy dusz" z serii zbioru opowiadań. No i... byłoby to lepszą decyzją. 

Dla kontrastu podoba mi się za to rozwój postaci Mordimera. Z poprzednich książek poznaliśmy go jako młodzieńczego inkwizytora z przerostem własnego ego, a tutaj mamy powoli dojrzewającego służbistę, z większą ilością doświadczenia i takiego, który nabrał nieco pokory. 
Nieco - bo tak już mu zostanie, za co przecież go kochamy. 
Mordimer jest pragmatykiem, lojalnym wobec idei, a do tego skurwielem. Tak ma być. To nie Don Kichote - to miecz w rękach aniołów i młot na czarownice, żyjący w świecie, gdzie słabsi przegrywają. Zawsze. 

Dlatego ja się pytam: czemu Mordimer nie wnosi w tej przygodzie niemal nic? Tak, to mój największy zarzut. Protagonista popełniał masę błędów zarówno w przeszłości jak i przyszłości względem tej części, ale zawsze coś robił od siebie. Albo przechytrzył, albo znalazł pomoc, albo po prostu olał sprawę w swój pokrętny sposób tłumacząc się pasującą ku temu logiką. 
Tutaj pierw jest marionetką w dłoniach przełożonego, potem lata od tajemniczej istoty w wizjach do tajemniczego demona na wyspie ( i by uniknąć spoilerów muszę pozostać na takiej ilości szczegółów), po to by nawet końcówka książki i największy żart w fabule okazał się być zasługą pewnego jegomościa. Właściwie nie wnosi nic poza konfliktem z lokalnymi inkwizytorami, ale jest to kwestia krótka i mało istotna dla fabuły.

Znów dla kontrastu: pomimo dłużyzn i bardzo słabej fabuł podoba mi się za to język. Jacek Piekara jako pisarz wszedł na kolejny poziom i pisze nie tylko świadomie, umiejętnie łącząc język zawiły z prostotą pozwalającą zrozumieć tekst nawet niedzielnemu czytelnikowi. Smaczki, zabawy językiem i kreacje świata też należy zaliczyć na plus. 
Dzięki temu zarówno interesujące dialogi jak i opisy powinny nas usatysfakcjonować. To jednak nie film Millera, by piękne zdjęcia rekompensowały lichą fabułę. W książce to winno być najważniejsze.

Plusem mogą być też postaci poboczne, gdyż zarówno Van Dyke, doktor oraz tajemnicza postać z wizji potrafią momentami bardzo sobą zainteresować.

Paradoksalnie bardziej niż sam protagonista, a to on właśnie interesował najbardziej.

Nie tym razem.

*** Warto zatem? ***


Autor wyraził w słowach wstępu nadzieję, że długi czas oczekiwania zostanie wynagrodzony przez dzieło, które trzymałem w rękach i niestety z bólem w sercu nie mogę tego mu powiedzieć. Jest to według mnie najsłabsza część cyklu, który jednak sam w sobie broni się doskonale i plasuje u mnie jako druga saga fantasy zaraz po Wiedźminie.

Szkoda tylko, że książka jest wydłużana na siłę, fabuła nudna i mało zaskakująca, a najciekawszy plot twist to jeden ze smaczków - a nie główny ciąg fabularny. 
Smaczki, sam Mordimer oraz świat, który ja, jak i wielu z Was pokochaliśmy powinien mimo wszystko zachęcać do zapoznania się z "Kościanym Galeonem", chociażby po to by samemu sprawdzić, czy moje rozczarowanie jest słuszne, czy jest wynikiem zbyt wysokich oczekiwań i ciągłego przekładania premiery.

Raz wystawiam ocenę, raz nie - bo mogę. Tutaj nie umiem się zdecydować, ale chyba ostateczny werdykt plasuje się gdzieś w okolicach  6/10.

Za książkę dziękuję akcji Polacy Nie Gęsi oraz wydawnictwu Fabryka Słów.





Zapraszam na mój kanał AtaTV oraz do przeczytania innych wpisów na blogu.
studio nagrań kraków

Paweł "Ataman" Atamańczuk.

Zapraszam na drukarnia cyfrowa kraków oraz studio nagrań kraków.